Home office – pierwsza perspektywa

A oto wpis autorstwa mojego męża:

No cóż, nie jest dla nikogo tajemnicą, że w obecnym czasie rządzi nami na równi z politykami koronawirus. W moim przypadku oznaczało to zesłanie na home office. Pracuję z domu już od połowy marca.

Prawdę mówiąc do czasu mojego zesłania miałem możliwość pracy z domu, ale nie korzystałem z niej zbyt często – chociaż miałem odpowiednie pomieszczenie jego wyposażenie kompletowałem niespiesznie i na przestrzeni mniej więcej półtora roku. Problemem jednak w moim wypadku nie był sprzęt, ani pracodawca – służbowego laptopa i vpn do roboty miałem od dawna. Większym problemem było moje własne podejście. 

Do czasu epidemii z domu pracowałem tylko gdy musiałem coś w czasie pracy załatwić – bywało więc, że pracowałem z warsztatu samochodowego, czy poczekalni (tethering w telefonie i publiczne wifi rządzą), czasem wychodziło to średnio raz w tygodniu, czasem w miesiącu. Biurowy gwar, ekspres do kawy i ludzie z którymi można było prowadzić takie rozkminy, że naprawdę stanowiły miłe intelektualne wyzwanie, a nawet zwykłe, ordynarne biurowe plotki to był jednak mój żywioł. Pracując z domu bałem się, że nie będę w stanie się zmotywować, a to mogłoby się przełożyć na moją pensję. Poza tym w domu było nudno.

No, ale nadszedł marzec. Gówno wpadło w wentylator i zamknęło szkoły. Spanikowane zarządy firm masowo wysyłały ludzi na home office w tym moją żonę i mnie (choć nie pracujemy w tej samej firmie). I nagle się okazało, że się da. Co prawda ¾ sukcesu to jednak przygotowanie stanowiska do pracy – mam to szczęście, że miałem pomieszczenie, które przerobiliśmy na gabinet, a dosłownie ze dwa miesiące przed epidemią kupiłem sobie porządne krzesło biurowe i dorobiłem wysuwaną półkę pod klawiaturę i mysz – wszystko dlatego, że oryginalny setup nie był na tyle wygodny, by wytrzymać tam całe dnie po minimum 8h. Duże biurko pozwoliło na zorganizowanie dwóch stanowisk po dwa monitory każde. Co prawda podłączenie elektryczne budzi mój poważny niepokój, a elektryka przyprawiłoby o poważny zawał, bo w tej chwili do dwóch podwójnych gniazdek przypiętych jest niecałe 20 urządzeń (za pomocą złodziejek i przedłużaczy), ale de facto są tam trzy stanowiska – moje jest podwójne, bo albo odpalam tam swój domowy komputer stacjonarny, albo służbowego laptopa i o ile podwójne wejścia w jednym monitorze i przełącznik sygnałów HDMI z Allegro podłączony do drugiego pozwalają na łatwą zmianę wejścia, o tyle w ostatecznym rozrachunku skończyłem z dwoma klawiaturami i myszkami, bo nie chciało mi się ich ręcznie przełączać. Kompletu elektrycznego chaosu dopełnia niedbale porzucony pod biurkiem netbook hostujący pihole’a.

Reszta sukcesu to organizacja pracy – tutaj sprawa się nieco komplikuje, ponieważ aby to działało trzeba pamiętać o kilku nawykach i skorzystać z narzędzia czy dwóch. Po pierwsze – core hours. Brzmi trochę jak motywacyjny bełkot jakiegoś typa od coachingu, ale to działa. Wyznaczyłem sobie godziny pracy i się ich trzymam. Godziny te są dla większości ludzi absurdalne – 6-15, ale one są dla mnie, a nie dla nich. Zwykle siedzę po 9h, bo dzięki temu po pierwsze zbieram moje skrzętnie notowane nadgodziny, a po drugie jeśli muszę gdzieś na chwilę wyskoczyć to zapas tychże mi na to pozwala bez siedzenia dłużej. Po drugie – scrum, czy jak w wykonaniu mojego zespołu scrumban, choć tak naprawdę wystarczyłoby jakiekolwiek narzędzie, czy system w którym widać kto i jakie wykonuje zadania oraz ich ewentualny progres. Kiedy codziennie ktoś cię pyta (na szczęście tylko raz) jak idzie, co zrobiłeś i co zrobisz daje to jednak motywację do tego, żeby nie wyjść przed wszystkimi na idiotę, który się opierdala (choć czasem małe markowanie roboty się niestety zdarza). Nie od parady jest też pogadanie z innymi o przysłowiowej dupie Maryny – pomaga nie zapomnieć z kim się właściwie pracowało te kilka miesięcy temu. Co najważniejsze – komputer służbowy wyłączam najpóźniej po tych 9h i żadna siła (poza moją prywatną potrzebą) mnie nie zmusi do jego odpalenia. Skończyłem pracę, opuściłem swój gabinet i już jestem w domu. W pracy będę następnego dnia rano.

Niestety nie ma róży bez kolców – motywacja do pracy nigdy nie była moją najmocniejszą stroną – nie lubię powtarzających się zadań, ani projektów ciągnących się długimi miesiącami, a w dużej mierze robię ostatnio to drugie. Frustracja spowodowana systemem, którego drobne debilizmy odkrywam minimum raz dziennie, a do tego świadomość, że nigdzie tej wiedzy nawet nie będę mógł wykorzystać, ponieważ sam producent porzucił to rozwiązanie, które i tak nie było specjalnie popularne. In plus to na pewno fakt, że liznąłem trochę JAVY o której zawsze mówiłem, że to durny język, a teraz znając ją trochę i porównując z C# mam tego pewność. Dodatkowo wszelkiej maści rozpraszajki – w tej chwili są to głównie dzieci walczące ze zdalną szkołą, swoimi laptopami, czasem rówieśnikami i swoimi frustracjami, ale czasem jest to tylko kot, który znowu rzyga w kuchni – ponieważ moja żona posiada supermoc całkowitego odcięcia się od bodźców pozakomputerowych kompletnie olewa te wszystkie zdarzenia, a ja ciągłe nagabywanie jej uważam za nieefektywne rozbrajam te wszystkie bomby na bieżąco. Skutek jest taki, że czasem zdarzają się dni, gdzie łatwiej by było chyba załatać wszystkie bugi w najnowszej aktualizacji Win10, niż oderwać dłonie od głowy, która już nie chce pracować.

Za to przynajmniej udało mi się rozwiązać problem braku inteligentnych dyskusji na dziwne tematy – mianowicie prowokuję je na różnych portalach i facebooku. Mówię wam, co to za radość, jak komuś prosto w twarz, punkt po punkcie udowadniasz, że jest w błędzie.Trochę gorzej jest, gdy nie sprawdziło się do końca swoich informacji i samemu ucieka się z podkulonym ogonem, bo adwersarz też często nie ma litości i punktuje co może. Na szczęście dla mnie to po prostu intelektualna rozrywka i udowodnienie mi, że się mylę nie spowoduje, że ucieknę z płaczem (co najwyżej z drobnym zażenowaniem).

I tak to się toczy na tym home-office. Ktoś z was ma może jakieś ciekawe doświadczenia w tym temacie, którymi byłby skłonny się podzielić? Chętnie podyskutuję w komentarzach :).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.