Retropie

A oto znów gościnny wpis mojego męża:

Co zrobić, gdy mamy do dyspozycji stary (ale jary) monitor i głęboko zakorzenioną miłość do gier i sprzętu z lat 90-tych? Bardzo dużo różnych i przydatnych rzeczy, ale ja rzuciłem się na Retropie…

Początkowy projekt zakładał użycie starego, 15 calowego i 15 letniego monitora MAG (jeden z pierwszych LCD dostępnych na polskim rynku), który właśnie stracił swoje zaszczytne stanowisko jakie miał przy komputerze mojej żony na rzecz czegoś co nadawało się do pracy. Zasilanie miał zapewnić stary zasilacz ATX, który został niesłusznie oskarżony o padnięcie (co wyszło niestety dopiero po zainstalowaniu nowego zasilacza o 25% wydajniejszego).

Etap I – zdobycie Raspberry Pi i przygotowanie zasilania. 

Postanowiłem wykorzystać RPi 3B lub 3B+ ponieważ miał pełne wyjście HDMI, a ja już i tak do podłączenia starego monitora wykorzystywałem dwie przejściówki. Po rozpoznaniu bojem Allegro wybrałem jakiś “powystawowy” model i czekałem na przesyłkę. To co przyszło no cóż… nie mogę powiedzieć, żeby spełniło wszystkie moje oczekiwania. Pogięte piny GPIO i pourywane zatrzaski na gniazdach kamery i wyświetlacza (a także niewielka korozja portu RJ45) mówiły, że to na pewno nie był sprzęt powystawowy, ale jakiś zwrot. Szybki kontakt do sprzedawcy i zgodziłem się na zwrot połowy kwoty. Piny GPIO udało mi się wyprostować, gniazd nie potrzebowałem, a korozja była mocno powierzchowna – zresztą łączność i tak miała być po Wi-Fi. Komputerek działał i to interesowało mnie najbardziej. Od razu przystąpiłem do testów Retropie i zonk – joystick jaki miałem w posiadaniu kategorycznie odmówił współpracy z RPi mimo iż jest całkiem udanym (acz tanim) klonem joysticka z X Boxa. Urodził się więc projekt poboczny – zbudowanie własnych joysticków, ale o tym później. 

W każdym razie przystąpiłem do prostej przeróbki zasilacza ATX na zasilacz do monitora i RPi (w tym starym monitorze zasilacz jest na 12V i jest poza obudową). Dociąłem kabelki, wszystko ładnie podłączyłem – monitor na 12V RPi na 5V i dupa. Bez obciążenia wstępnego zasilacz nie chciał współpracować. Następne dwa tygodnie spędziłem nad uruchomieniem tego setupu – podłączyłem nawet dwa rezystory mocy w każdej konfiguracji jaka tylko przyszła mi do głowy i nawet użyłem starego dysku jako dodatkowe obciążenie i wszystko na nic. Zniechęcony już miałem udać się na Allegro lub Aliexpress i nabyć odpowiednio mocną ładowarkę i pogodzić się z faktem, że jednak nie będę miał wszystkiego zasilanego z jednej wtyczki. O ile z tym drugim pogodziłem się dość łatwo, o tyle pierwsze nie dawało mi spokoju (zwłaszcza, że ładowarki są zbyt tanie żeby załapać się na Allegro Smart). Potrzeba matką przeszukiwania starych rupieci… Przeglądając szuflady w poszukiwaniu jakichś zaginionych ładowarek o prądzie choćby zbliżonym do 2A znalazłem stary sterownik silników do RPi (który działał jak chciał, a przeważnie nie chciał) i zasilacz 12V. Zaletą tego sterownika była wbudowana przetwornica step-down z 6-15V na 5V i ta część akurat działała wyśmienicie. Zasilacz został pozbawiony wtyczki i podłączony do RPi. Całość miała odpowiednią wydajność prądową, więc wszystko ładnie śmigało. Etap I zakończył się wymęczonym, ale sukcesem.

Etap II – joysticki.

Po 10 dniach od zamówienia dotarły do mnie z Chin części do zbudowania dwóch własnych joysticków. Jeszcze w czasie trwania etapu I przygotowałem sobie projekt prototypu i chciałem go tylko zweryfikować po otrzymaniu części. Części udało mi się wydrukować na mojej domowej drukarce 3D i przystąpiłem do montażu. Jednakże jak zwykle w takich wypadkach okazało się, że nie doceniłem ilości miejsca potrzebnego na okablowanie, i trzeba było dodrukowywać dystans (na szczęście przewidziałem taką możliwość i projekt był do tego dostosowany). Dodatkowo nie byłem pewny ostatecznego rozłożenia wszystkich przycisków, więc miałem sporo dodatkowych otworów montażowych, które później zaślepiłem. Z bólem i przy akompaniamencie smrodu palonych przewodów (przez zbyt małą ilość miejsca na kable zrobiło się małe zwarcie tu i tam) zmontowałem bydlaka (jeśli gdzieś tu są zdjęcia to ten fioletowy). Wiedząc już gdzie popełniłem błąd poprawiłem projekt, usunąłem większość dodatkowych otworów i popełniłem kolejny błąd, którego naprawienie zajęło mi kolejny miesiąc i zaowocowało poważnym upgradem mojej drukarki. 

Etap IIb

Otóż chcąc poprawić jakość wydruku postanowiłem zrobić coś, czego nigdy wcześniej nie robiłem, a co wydawało się banalne – wymienić dyszę ze standardowej 0,4mm na 0,2mm. Niestety nie wiedziałem, że trzeba potem zadbać o odpowiednie skręcenie dyszy i tulei  doprowadzającej filament do heat-blocka. Nie wiedząc, że to naprawdę istotne zostawiłem tam pewien luz i powstałą nieszczelność. Objawy były tak niespecyficzne, że zanim doszedłem o co chodzi zdążyłem w drukarce założyć auto-level, zrobić upgrade firmware’u do Marlina 1.1.9 a potem wgrać optiboota i zarzucić Marlina 2.0.x, a także testując niektóre rzeczy na włączonej drukarce połamałem łopatki wentylatorów extrudera i chłodzącego wyciśnięty filament (co ciekawe – jeszcze działają, ale mam już kupione zapasowe). Ogólnie udało mi się wydrukować obudowę drugiego joysticka na tak rozpirzonym sprzęcie dzięki zmianie dyszy na 0,8mm i drukowaniu z połową prędkości (filmik z montażu podlinkowany tu na blogu). Niestety obudowa zamiast w dwóch wyszła w trzech częściach i usunąłem już naprawdę wszystko co było zbędne. Doprowadzenie drukarki do używalności zakończyło się następującym bilansem strat: jedna dysza 0,4mm, jedna gwintowana tulejka doprowadzająca filament, jeden heat block, dwa wentylatory, oraz trzy wydrukowane wcześniej dysze do chłodzenia wyciśniętego filamentu, oraz jakieś pół szpuli czarnego filamentu średniej jakości, oraz niezliczona ilość razy, gdy poparzyłem sobie paluchy. Po stronie zysków zapisuję sobie nowy firmware, auto-level, stół magnetyczny ułatwiający odrywanie gotowych wydruków, oraz powód aby w końcu wydrukować obsadkę do śruby zwalniającej zacisk na filament, kolejną szpulę filamentu (jakości średnio-lepszej), oraz sporą dawkę wiedzy na temat tanich drukarek 3D (znam te bydlaki już na tyle dobrze, że poważnie rozważam budowę własnej konstrukcji tego typu).

Etap III – połączenie wszystkiego do kupy. 

Z wielkim bólem i dopiero po rozwiązaniu wszystkich problemów z drukarką udało mi się też i wydrukować swoją własną, osobistą obudowę do tego projektu. Oprócz samego RPi umieściłem w niej dodatkowy wentylator (nie że coś się przegrzewa, raczej dlatego, że po prostu mogłem to zrobić) i kilka diod LED. Wiecie, żeby było bardziej bling. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym i tego etapu nie zaliczył z przygodami i błędami. Najpierw okazało się, że jak połączyłem wentylator i ledy w szereg, to diody się świecą, ale wentylator ani drgnie. Z wykształcenia jestem inżynierem mechanikiem, z zawodu programistą – ni chuja nie znam się na elektryce, ale wiem, że jak diody świecą, to prąd w nich jest. Myślałem, że może wentylator dostaje za małe napięcie i próbowałem go jakoś popchnąć – nic nie zdawało egzaminu. Miałem na szczęście drugi taki sam – były po 5 zeta, więc kupiłem dwa. Obcinam wtyczkę, sprawdzam na breadbordzie – działa. Podpinam na tym samym breadbordzie mój kabelek z diodami w szereg z wentylatorem – diody świecą, wentylator nie działa. WTF?! Odpinam ledy – wentylator działa. WTF x2?! Dobra – w końcu sobie pomyślałem – obwody możemy łączyć nie tylko w szereg, możemy też zadziałać równolegle – podłączyłem więc na breadbordzie wentylator osobno, i ledy osobno (dodałem im tylko oporniczek, bo zaświtała mi myśl o zwarciu) i podpiąłem do wspólnego zasilania i wspólnej masy – voilla! Zadziałało. Wreszcie mogłem przystąpić do montażu końcowego, a problemy jakie przy nim napotkałem to już był pikuś – a były to m. in. – połamały mi się piny do zamocowania wentylatora użyłem więc… gwoździ i lutownicy, aby wgrzać je na miejsce (plus klej na gorąco w roli amortyzatora drgań). Okazało się, że źle zmierzyłem rozmiar włącznika on/off i w konsekwencji zaprojektowałem zły rozmiar otworu pod niego (pilnik i klej na gorąco to moi przyjaciele), a na dodatek zmiana orientacji osi podłużnej wydruku obudowy z Y (dolna) na X (górna) spowodowała jakimś cudem, że pasowanie z ciasnego zrobiło się luźne jak portki skejta, więc całość trzyma się obecnie na ślinę i dobre słowo. Nie mniej jednak – skończyłem, czego i wam życzę przy waszych projektach. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.